Hogwarcki Pamiętnik

Jest to pamiętnik który będę pisała jako jedna z uczennic Hogwartu (w sumie to nie będzie w formie pamiętnika, tylko opowiadania w formie pierwszej osoby)
Zaczynam.


Cześć. Jestem Alison Brown i mam jedenaście lat. Od miesiąca chodzę do Hogwartu. Należę do Domu Węża, jestem Ślizgonką. Nie uważam, żeby było coś w tym złego.
Pamiętam bardzo wyraźnie swój pierwszy dzień szkoły. Od razu zaczęłam zwiedzać zamek. Nie obyło się bez różnych...hm...nieprzyjemnych incydentów. To było tak.
Ruszyłam wpierw na poszukiwanie biblioteki. Po czterdziestu minutach uznałam, że szukanie bez żadnej pomocy to nie jest jednak dobry pomysł. Podeszłam do jednego z obrazów wiszących na ścianie. Przedstawiał nakrapianego konika na łące. Obserwowałam, jak je, gdy nagle na widok wbiegł mały rycerzyk trzymający spory miecz.
-Czego tu szukasz, niewdzięczna niewiasto?!- wykrzyknął rycerzyk wymachując mieczem.
Spojrzałam na niego zdegustowana.
-Prawdę mówiąc, szukam biblioteki.
Rycerz spojrzał na mnie nie okazując zakłopotania.
-W takim razie, dzielna damo, pokażę ci drogę, jeśli łaska!
Westchnęłam. Każda pomoc może być przydatna.
Pozwoliłam się zaprowadzić. Przy wejściu do biblioteki rycerzyk krzyknął:
-To tu! To była droga pełna mrożących krew w żyłach przygodach! Mam nadzieję że spotkamy się ponownie!
-Wzajemnie-odpowiedziałam, ale przekraczając próg biblioteki mruknęłam- czubek.

Biblioteka była niesamowita. Tylu książek nie widziałam nigdzie indziej!Od razu ja, fanka książek (nie, nie powinnam być w Ravenclawie) z westchnieniem zachwytu zaczęłam przeglądać najróżniejsze dzieła.
Zasiedziałam się tam z dwie godziny. W końcu wygoniła mnie pani Pince, drażliwa bibliotekarka przypominająca sępa.
Idąc do Pokoju Wspólnego wpierw natrafiłam na Irytka.
-Co ty tu robisz, maluchu?- Iryt złośliwie zmrużył oczy
-Nie twoja sprawa- burknęłam- a teraz spływaj, bo powiem Krwawemu Baronowi...-urwałam, nie wiedząc jak skończyć tę groźbę.
Irytek zarechotał.
-Akurat w to uwierzę. Sama boisz się...zresztą wiesz kogo.
Westchnęłam i spróbowałam go ominąć. Nie zdążyłam. Poltergeist obrzucił mnie balonami z wodą.
-Spływaj!!!-wrzasnęłam
Irytek tylko wystawił język.
-Jeszcze tego pożałujesz- warknęłam i zaczęłam biec, nie wiedząc nawet gdzie biegnę.
Przechodziłam właśnie przez jakieś drzwi gdy poczułam zimne palce na swoim ramieniu, a chwilę później usłyszałam czyjś zimny głos:
-Dokąd to idziesz?
Poczułam się tak, jakby ktoś wylał na moją głowę kubeł zimnej wody. Przełknęłam głośno ślinę i obróciłam się.Za mną stał Snape. Mimo, że jestem w Slytherinie, on mnie nie lubił. W sumie ja go też. Taaa...ciekawe dlaczego, no nie?
Snape spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Co pani tu robi, pani Brown? Czy zdaje sobie pani sprawę, że jest do wejście do zakazanego trzeciego piętra.
Spojrzałam na niego przerażona.
-Nie wiedziałam. Zabłądziłam-powiedziałam cicho
-Zabłądziłaś- powtórzył Snape drwiąco
-Tak, zabłądziłam, to pierwszy dzień szkoły i...
-Nie rób ze mnie idioty, Brown-wycedził wściekły Mistrz Eliksirów- Minus pięć punktów dla Slytherinu. I żebym więcej cię tu nie widział.
I to mówiąc Snape odszedł, zostawiając mnie samą skołowaną.
To był pierwszy dzień szkoły.
I już przeze mnie Slytherin stracił pięć punktów.
Nie ma co, jestem genialna-pomyślałam z sarkazmem i z westchnieniem zaczęłam schodzić po schodach na dół.
Następnego dnia nie było lepiej.
Była to środa, a w środy mam bardzo mało lekcji.
Po za tym między Transmutacją a Zielarstwem mam kupę czasu, z którą nie wiem co zrobić.
Postanowiłam iść do kuchni.
W zasadzie uczniom nie wolno, ale wtedy tego nie wiedziałam...
Przy śniadaniu usłyszałam jak Fred i George Weasley'owie mówili o tym, jak dostać się do kuchni.
Łatwizna.
Obraz z owocami.
Gruszka.
Nie ma problemu.
Wtedy tak myślałam.

Gdy już byłam w kuchni pierwsze co zrobiłam, to rozejrzałam się z uwagą.
Byłam w wielkim pomieszczeniu z ławami, stołami, szafkami, narzędziami do gotowania. Gdzieniegdzie były owoce i warzywa, jakiś skrzat domowy skroił mięso, inny wieszał jakieś mokre szmatki przy kominku, jeszcze inny ugniatał ciasto.
Z piekarnika czuć było kuszący zapach pieczonego kurczaka.
Raj innym słowem.
Raj dla smakoszy.
I dla łakomczuchów. Haha, czyli dla mnie.
Zaczepiłam jednego ze skrzatów.
-Jak masz na imię?
Skrzat popatrzył na mnie wielkimi oczami,  po czym odpowiedział:
-Gwidek, proszę panienki. Gwidek nie chce być niegrzeczny, ale Gwidek ma dużo roboty. Musi jeszcze upiec ciasto morelowe i przyprawić kurczaka na obiad. Może panienka ma ochotę na herbatę i ciastka poziomkowe?
Ślinka aż mi ciekła na myśl o ciastkach poziomkowych, więc pokiwałam ochoczo głową.
-To świetnie-skrzat uśmiechnął się- panienka powie czy są wystarczająco słodkie.
Inny skrzat (jak później dowiedziałam się, miał na imię Ogryzek) przyniósł herbatę i talerz ciastek.
A te ciastka! Słodkie, rozpływające się w ustach! Po prostu palce lizać.
-I jak?- Gwidek i Ogryzek popatrzyli na mnie z napięciem
-Wyśmienite-powiedziałam przełykając kawałek ciastka- Lepszych nigdy w życiu nie jadłam!
Skrzaty uśmiechnęły się promiennie.
I to było ostatnie co z tego dnia zapamiętałam. Ten ich promienny uśmiech.
Bo później była ciemność.
cdn.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz